Elizabeth Tkachuk - wymówki nie wchodzą w grę

Elizabeth Tkachuk to kobieta petarda, dla której nie ma żadnych ograniczeń. W I edycji Wheelmageddonu była najlepsza wśród kobiet! Redakcji Fit.pl opowiedziała o wyścigu, przygotowaniach oraz o codziennym pokonywaniu barier
2017-10-03 00:00
Udostępnij
Elizabeth Tkachuk - wymówki nie wchodzą w grę

Skąd pomysł na wzięcie udziału w Wheelmageddonie?

Wzięłam udział w tej imprezie z jednego prostego powodu. Potraktowałem to jak kolejne życiowe wyzwanie, także czemu nie! Jest to nietypowy wyścig terenowy stworzony z myślą o ludziach, poruszających się na wózkach. Wheelmageddon wymaga dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Widzę się w czymś takim!

Czy ktoś Cię wspierał w Twojej decyzji o udziale w wyścigu?

Miałam ogromne wsparcie mojego narzeczonego, Staszka, który docenia moje starania i dopinguje mnie w każdym moim przedsięwzięciu. Oczywiście, moja najbliższa rodzina, bracia i młodsza siostra także trzymali za mnie kciuki. Ich wsparcie odczuwałam na odległość, ponieważ mieszkają na Ukrainie, w Kijowie, w mieście, w którym się urodziłam. Poza nimi, dopingowała mnie ekstremalna ekipa Avalon Extreme oraz moi znajomi.

Jak wyglądało Twoje przygotowanie do Wheelmageddonu?

Według mnie odpowiednie odżywanie jest pierwszym krokiem do osiągnięcia dobrej formy. Uwielbiam jeść zdrowo i dużo! Od dwóch lat nie jem mięsa, spożywam regularnie 5-7 posiłków dziennie i oczywiście idzie to w parze z różnorodnymi treningami: zajęcia siłowe, CrossFit, pływanie, cardio, street workout itd. W krótkim czasie musiałam opanować jazdę na wózku, co nie było łatwe. Były upadki, ale również wzloty. Najważniejsze, że pokonałam trasę terenową na dwóch kółkach i osiągnęłam swój cel!

W pierwszej edycji Wheelmageddonu byłaś najlepsza spośród zawodniczek, to dla ciebie duży sukces i motywacja do kolejnych wyzwań?

Każde osiągnięcie oraz porażkę traktuję jak swego rodzaju sukces, ponieważ daje mi to ogromne doświadczenie i pole do działania w przyszłości. Uczę się na własnych błędach, analizuję dużo rzeczy, które spotykają mnie w życiu duchowym, osobistym i sportowym. Jest to dla mnie motywacja  do podejmowania kolejnych wyzwań takich, jak obóz sportowy IRONCAMP, zawody CrossFit czy najbliższa, druga już edycja Wheelmageddonu, która odbędzie się 14 października.

Lubisz podejmować wyzwania?

Uwielbiam! Moim zdaniem, nowe wyzwania w dowolnej dziedzinie – sportowej, zawodowej czy w relacjach międzyludzkich, nadają życiu jaskrawych barw, energii, dają możliwość samorozwoju i bycia dobrym przykładem, a może nawet i ratunkiem dla kogoś innego. Jestem wdzięczna Bogu, że dał mi taką cechę, która jest dla mnie wartością i chcę ją w sobie rozwijać.

Sport dla Ciebie to pasja, wyzwanie, fascynacja czy wszystko po trochu?

Sport dla mnie to styl życia. Nie pamietam dnia, w którym nie korciłoby mnie na jakąś aktywność fizyczną czy nawet zwykły spacer. Poranki staram sie zaczynać z uśmiechem i modlitwą,  pobudzającym stretchingiem lub ćwiczeniami warm-up w połączeniu ze szklanką wody z aloesem. Od dzieciństwa jestem miłośniczką sportu, wiele lat tańczyłam w zespole ludowym oraz balecie na Ukrainie, brałam udział w zawodach pływackich dla juniorów, uwielbiałam bieganie, rolki, jazdę na rowerze. W wieku 16 lat spróbowałam swoich sił w badmintonie. Dołączyłam nawet do uczelnianej drużyny, gdy rozpoczęłam studia licencjackie w Warszawie. Po pierwszym półroczu regularnych treningów, miałam przyjemność wystartować w zawodach akademickich w Łodzi i zajęłam 2. miejsce w singlu oraz 3. w rywalizacji mieszanej. W trakcie studiów spróbowałam również sztuk walki. Wszystko zaczęło się od boksu klasycznego w klubie Fenix, w którym obecnie znajduje się Legia Fight Club. Technika wydawała się dla mnie koszmarem, algorytmem nie do opanowania, ale po kilku miesiącach nawet nie zauważyłam, że opanowałam ją perfekcyjnie. Następnie, opanowałam także technikę boksu tajskiego. Brałam udział w walkach amatorskich. Chciałam otworzyć własną szkołę boksu dla najmłodszych. W dniu egzaminu na trenera miałam jednak wypadek motocyklowy, który odmienił całe moje życie, ale miłość do sportu i Boga wzmocniły mnie jeszcze bardziej. Jestem wdzięczna, że tak się stało.  

elizabeth2

Większość ze sportowców amatorów często znajduje sobie kolejne, nowe wymówki. Jesteś doskonałym dowodem na to, że wymówek nie ma. Co zrobić, kiedy naprawdę się nie chce, a mózg płata figle i zamiast wyjść na trening, wolimy zostać w domu?

Moje doświadczenie życiowe pokazuje, że jeśli naprawdę czegoś się chce, to żadne wymówki nie wchodzą w grę. Jeśli mamy dylemat, czy zrobić coś ze sobą, czy przeleżeć cały dzień przed TV, warto zastanowić się, jakie są nasze życiowe priorytety, co chcemy osiągnąć i jaki mamy cel? Zostając w domu, można podjąć szereg aktywności, które wzmocnią nas fizycznie. Na YouTubie jest wiele wartościowych tutorialów. Zajęcia z piłką gimnastyczną, przysiady, hantle i więcej do szczęścia nie potrzeba. Jeśli nie posiadamy w mieszkaniu odpowiednich urządzeń, mamy dwie opcje – możemy je nabyć lub skorzystać z tzw. „metod domowych”. Wystarczy, że sięgniemy po odkurzacz lub mopa. Godzina odkurzania to strata 135 kcal. Z kolei 120 kcal spalamy podczas mycia podłogi. Trochę więcej energii przyda się na pranie ręczne – 150 kcal, a przy okazji jest to dobry trening na ręce. Jeśli są chęci, zawsze znajdzie się czas, miejsce i inne niezbędne elementy do wykonywania ćwiczeń.

O niepełnosprawnych często mówi się, że są przywiązani do wózka. Ale patrząc na Ciebie jest chyba odwrotnie – to wózek jest przywiązany do ciebie – jesteś sprawna, aktywna, łamiesz bariery?

Myślę, że mówiąc „przywiązani do wózka”, chcemy podkreślić, że w niektórych przypadkach po prostu nie da się bez niego na co dzień poruszać, ale tu chodzi tylko o to. Najważniejsze, to nie przywiązywać się do niego umysłowo. Jeśli już spotyka nas taka sytuacja i jesteśmy zmuszeni, aby na niego wsiąść, ważna jest akceptacja stanu, w którym się znajdujemy. Musimy polubić te nowe emploi, ponieważ nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój sens, mimo że czasem dla nas zupełnie niezrozumiały. Nie wolno poddawać się, mimo ciężkiej choroby, dysfunkcji, urazu rdzenia czy utraty kończyn. Nie można załamać się psychicznie i przestać cieszyć się życiem, tym, że budzimy się rano, widzimy piękne słońce, deszcz, czujemy wiatr, możemy poznawać wspaniałych ludzi, odnaleźć w sobie pasje sportowe i konsekwentnie pokazywać, że nie ma żadnych granic!

Masz świadomość tego, że zmieniasz dotychczasowy obraz ludzi niepełnosprawnych? A może walka ze stereotypami jest dla Ciebie czymś w rodzaju misji?

Zdecydowanie to, co stało się w moim życiu trzy lata temu, postrzegam jako całkowity zwrot. Wszystko się zmieniło. Na początku, leżąc w szpitalu, mając prawie wszystkie kończyny w gipsie, będąc bez mocy, żeby otworzyć oczy, usta, przemówić, gdy ból jest tak piekielny, nie chce się żyć. Z każdym kolejnym dniem przychodzi jednak świadomość tego, co się stało, że jest inaczej, ale nie gorzej. Wydawało mi się, że straciłam wszystko, co miałam, a dopiero teraz, po trzech latach zrozumiałam, że zyskałam nowe życie. Poznałam bożą troskę, opiekę, ponieważ tylko On był wtedy tak blisko mnie, w moim sercu. Dowiedziałam się i jestem żywym przykładem tego, że Bóg czuwa nad nami, uchronił mnie nie tylko od śmierci cielesnej, ale i duchowej, ponieważ przez wiele lat podążałam ścieżką, którą sama sobie wymyśliłam, a ona dyskretnie prowadziła mnie do śmierci w każdym sensie. Wierzę w to, że moja misja pochodzi od Boga, który dla każdego z nas ma swój cudny plan, a nie jest tylko błędną ścieżką mojego „ja”. Teraz idę przez życie z Bogiem, który mnie prowadzi. Jestem bardzo szczęśliwa.

elizabeth3

Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że niepełnosprawność jest tylko w naszych głowach?

W tym stwierdzeniu jest dla mnie klucz do tego, aby zrozumieć, skąd bierze się nasza niepełnosprawność fizyczna. Moim zdaniem pochodzi ona z niepełnosprawności duchowej. Znam wiele przypadków, gdy ludzie przeżywają jakiś ciężki wypadek, tracą bliską osobę, są przykuci do wózka i dopiero po takim zdarzeniu przechodzą totalną przemianę duchową. Nie raz nasze dysfunkcje cielesne dają nam nowe życie, nowy początek. Musimy pamiętać, aby nie dać się złemu, który wbije nam niepełnosprawność do głowy, ponieważ później będzie trudniej cieszyć się życiem, komunikować się z ludźmi i po prostu być

Wróćmy do Wheelmagedonu. Jak oceniasz pomysł na taką imprezę?

Uważam, że to świetna impreza dla każdego, kto szuka nowych wyzwań, chce sprawdzić swoje możliwości, udowodnić, że potrafi więcej. Można spotkać się z wieloma niecodziennymi przeszkodami oraz sprawdzić, jak wówczas reagujemy, czy to nas złamie, czy wyjdziemy z tego silniejsi. W trakcie Wheelmageddonu mogę poznać wspaniałe osoby, wymienić się doświadczeniami, nawiązać relacje, pokonać własne bariery, zintegrować się. Jestem przekonana, że z każdą kolejną imprezą uczestników będzie jeszcze więcej. Nie ukrywam, że widzę siebie jako współorganizatorkę takich wydarzeń, ponieważ jestem uzależniona od sportu i chcę swoją pasją zarażać innych.

Czy uważasz, że Wheelmagedon to sposób na pokazanie, że niepełnosprawność nie jest żadnym ograniczeniem w uprawianiu sportu, byciu aktywnym?

Dokładnie tak postrzegam Wheelmageddon oraz inne wydarzenia w podobnym stylu. Właśnie z takim nastawieniem jechałam na pierwszą edycję, już wkrótce jadę na następną i zapraszam wszystkich chętnych, żeby podjęli ryzyko, aby zmienić siebie na lepsze.

Jak zachęciłabyś innych do wzięcia udziału w kolejnej edycji?

Powiedziałabym tak: „Drogi czytelniku, jeśli nie boisz się nowych wyzwań, chcesz zmierzyć się z samym sobą lub rywalizować z innymi, lubisz zmęczyć się, a przy tym poczuć satysfakcję i adrenalinę, to nie może Cię tam zabraknąć! Liczba miejsc na Wheelmageddon jest ograniczona, ponieważ jest coraz więcej sportowych „zboczeńców” na wózkach, więc zalecam pospieszyć się, jeśli nie chcesz przegapić tej niesamowitej dawki energii, adrenaliny, pozytywnych emocji, a przy okazji możesz i chcesz trochę się pobrudzić”.

Co chciałabyś powiedzieć wszystkim niepełnosprawnym osobom, które wciąż boją się zawalczyć o siebie i swoje marzenia. Też kiedyś zaczynałaś i domyślam się, że nie były to łatwe początki, w takim razie, co chciałabyś im przekazać?

Chcę powiedzieć, że Bóg kocha każdego z nas, jesteśmy jego dziećmi i uczniami, więc po naszej stronie jest prowadzenie życiowej misji, bycie dobrym człowiekiem dla siebie i bliźnich. Strach jest najgorszym uczuciem, które może nas spotkać. Czasem to właśnie on buduje panikę, niepewność siebie, włącza myślenie w stylu „a co, jeśli nie dam rady?”, „może jestem gorsza/y?”, „wyjdę na głupka”. Może być jeszcze gorzej. Po co mi jakaś tam walka o samego siebie, przełamywanie barier, bycie fit, skoro mogę poobijać się i pooglądać piękny biały sufit, a inni niech się męczą. Takie myślenie jest w mojej opinii destrukcyjne. Mam to już za sobą i nie pozwalam wkraść się mu do mojej głowy. Dla własnego dobra powinniśmy pozbywać się negatywnych myśli, walczyć z takimi pokusami, jak lenistwo, przez które wiele wspaniałych rzeczy nas omija, a życie wydaje się rutyną z problemami nie do rozwiązania. Wiary w siebie i do przodu! Życie jest zbyt piękne, nie zmarnuj go!