Snowboard jest sportem, w którym można wszystko postawić na jedną kartę. Czasem się to opłaca. Główne przygotowania snowbordzistki do sezonu są ogólnokondycyjne.
fit.pl
2005-12-20 00:00
Udostępnij
Jagna Marczułajtis
Jagna Marczułajtis, snowboardzistka, zdobywczyni czwartego miejsca w slalomie równoległym na Olimpiadzie w Salt Lake City, w maju 2002r została twarzą Adidas Performance, w czerwcu stanęła na ślubnym kobiercu i rozpoczęła nowy rozdział życia.

- Ponoć mama mówiła Ci, że lepszy jest zjazd spokojny, dobry technicznie niż szarpany, ale bardziej widowiskowy. Twoje życie prywatne i zawodowe nabrało zawrotnego tempa, panujesz nad wszystkim?

- Ciężko jest wszystko ogarnąć, ale na razie radzę sobie. To nie jest przecież aż tak wyczerpujące. Poza tym jestem zdania, że każdy człowiek ma w życiu swoje pięć minut. Moje jest teraz. Chciałabym je wykorzystać.

- Pochodzisz z rodziny o sportowych tradycjach, ale o wyborze snowboardu zadecydował przypadek.

- Rzeczywiście tak było. Podczas Mistrzostw Polski w Narciarstwie Alpejskim, rozgrywanych w Zakopanem w 1994 roku, poznałam snowboardzistów z Warszawy. Namówili mnie do jazdy próbnej na desce. Pytali, czy nie chciałabym się przerzucić. Początkowo niechętnie do tego podchodziłam, ale później bardzo mi się spodobało i postanowiłam zmienić dyscyplinę sportu. W domu spotkałam się z dezaprobatą, trochę było walki. Mama przecież przez 15 lat inwestowała w moje narciarstwo, a ja nagle powiedziałam: rezygnuję. Jednak po pierwszych wygranych zawodach mama zluzowała.

- Może mama lekceważyła snowboard?

- Chyba nie. Szkoda jej było pracy włożonej w narciarstwo. Poza tym jakie miała gwarancje, że będę dobrze jeździła?

- Ale to właśnie dzięki latom jazdy na nartach szybko poczułaś się pewnie na desce.

- Narciarstwo było naprawdę wielkim plusem. dało mi kondycję, obycie ze śniegiem, z tyczkami. To ogromna pomoc.

- W Salt Lake City w walce z Marią Kirchgasser pojechałaś na granicy bezpieczeństwa, prowokując rywalkę. Austriaczka przewróciła się na ostatnich metrach. To hazard, wiara w Anioła Stróża czy pewność, że się uda?

- Nigdy do końca nie można być pewnym, że się uda. W to się wierzy. Powiem szczerze, w drugim przejeździe nie miałam już nic do stracenia. Mogłam jechać na 150 procent i sprowokować Kirchgasser do błędu albo jechać zachowawczo i pozwolić jej na wygraną. Tylko że ja nie weszłabym wówczas do finału. Snowboard jest sportem, w którym można wszystko postawić na jedną kartę. Czasem się to opłaca.

- Taka jest Twoja taktyka?

- Nie tylko w sporcie! Także w życiu. Gdy mam podejmować decyzje ważne i trudne, zawsze idę na całość albo rezygnuję.

- Przełamanie dominacji światowych snowboardzistek było dotychczas niezwykle trudnym zadaniem dla Polek. Co sprawiło, że właśnie Ty dorównałaś najlepszym, Francuzkom Karine Ruby czy Isabelle Blanc?

- Przede wszystkim trzeba sobie zdawać sprawę, że poziom światowego snowboardu jest coraz wyższy. Co roku wszyscy idą do przodu. Siły dodawał mi fakt, że trenowałam z Francuzkami. Miałam je na co dzień, mogłam się z nimi konfrontować na slalomach. Wiele pracy włożyłam w to, aby je dogonić. Zdarzało się , że to ja prowadziłam. Również podczas Olimpiady miałam szansę wygrać z Isabelle Blanc i przejść do dużego finału. Nie udało się. Ona miała szczęście, ja się wywróciłam. Na tym jednak polega sport. Dziś nie mogę rozmyślać w takich kategoriach: co by było gdyby. Wiadomo, że jeśli nie upadłabym, zdobyłabym brąz albo nawet złoto. Staram się więc wyciągnąć wnioski. Jest jeszcze jedna Olimpiada, na którą mogę pojechać. Odpocznę, zbiorę siły i... zobaczymy.
[-------]
- W ostatnich zawodach tegorocznej edycji Pucharu Świata w szwedzkim Tandadalen zajęłaś siódme miejsce. W slalomie równoległym, w walce o wejście do finałowej czwórki przegrałaś z Isabelle Blanc o 0,52 sekundy. Pokazałaś, że potrafisz być szybsza ...

- Mam do Blanc pecha. Na zawodach nigdy z nią nie wygrałam. Kiedy w końcu raz mi się udało, zapadła decyzja o powtórzeniu zawodów. Znowu przegrałam. Na treningach nie jestem od niej gorsza. Walcząc z nią podczas zawodów, też nie siadam psychicznie. Każdego zawodnika traktuję tak samo. Nie ma przeciwników lepszych i gorszych. Jest tylko ten, któremu trzeba stawić czoło. Jechać tak, jak z najlepszym. Isabelle Blanc też wie, że ze mną ciężko jest jej wygrać, musi się nieźle napocić.

- Z olimpiady przywiozłaś nie tylko czwarte miejsce w slalomie równoległym, ale i narzeczonego. Sebastian Kolasiński reprezentował łyżwiarstwo figurowe. Co u Was słychać?

- W czerwcu dokładnie 15 wzięliśmy ślub cywilny w Łodzi. We wrześniu kościelny i wesele w Poroninie. Nie udało się pogodzić tych dwóch terminów. Również niektórzy goście nie mogli przyjechać do Poronina i spotkaliśmy się tylko na uroczystości w Łodzi. Wesele było skromne, tylko dla najbliższej rodziny. Gdybym chciała zaprosić choć część znajomych, zrobiłoby się wielkie przyjęcie, a rodzinę też mam liczną.

- Zostałaś miss polskiej reprezentacji olimpijskiej. Kto zasługiwał na taki tytuł w męskich szeregach? Sebastiana pozostawmy poza konkurencją.

- Ciężko mi odpowiedzieć. Nie dlatego, że jestem z Sebastianem. Nie patrzyłam na naszych panów jak na misterów. Wszyscy są sympatyczni i każdy ma coś w sobie.

- Adam Małysz nie miałby szans?

- Ależ ja nawet w telewizji na pytanie, który podoba mi się bardziej: Małysz czy Szmidt, odpowiedziałam, że Szmitd, ale fanką jestem Adama. Zresztą nie mam wykreowanego ideału mężczyzny. Liczy się Sebastian.

- Zjechałaś z Kasprowego, nie mając trzech lat. Twoje dzieci też dostaną narty na drugie urodziny?

- Zobaczymy. Mam nadzieję, że będą zdrowe, będą mogły uprawiać sport. Nie wiem, czy wyczynowy, bo to wielkie poświęcenie. Jeśli tak zdecydują, nie powiem nie. Postaram się zapewnić im jak najlepsze warunki.

- Poza sportem masz dwie pasje: konie oraz motocykle. Znajdujesz na nie czas? Twój koń "Czersk" przeprowadził się już do Krakowa, a żółte suzuki zostało w Poroninie.

- Motocyklem dzielimy się z Sebastianem. Ostatnio jeżdżę sporo po Polsce, jestem zapraszana na wiele uroczystości, imprez sportowych. Zabieram więcej ubrań, nie mogę więc podróżować na motocyklu. Nie zawsze dopisuje też pogoda. Tak naprawdę nie mam czasu na ten motocykl. A co do "Czerska" - brałam na nim udział w nielicznych zawodach, np. wokół Krakowa czy na warszawskim Torwarze. Traktuję to jako zabawę.
[-------]
- Pojawiłaś się na festiwalu w Opolu podczas wręczania nagród, ale wcześniej miałaś już kontakt z show - biznesem.

- Opole wspominam jako nowe, wspaniałe doświadczenie. z bliska przyjrzałam się jak ten show - biznes wygląda. Poznałam wielu fajnych ludzi. Ciekawie było popatrzeć na nich z boku. To też ciężka praca. tak jak i nasza. Byliśmy też z Sebastianem na gali Teraz Polska, wręczaliśmy nagrody. Czujemy się jak żółtodzioby w podobnych sytuacjach, ale staramy się, aby wypaść nie najgorzej.

- A udział w teledysku Rowery Dwa u boku Jaro?

- Ach, to było dawno temu. Pamiętam jak Jaro przyjechał do Zakopanego z Reni Jusis kręcić ten teledysk. Poprosili mojego byłego chłopaka i znajomych, żeby zjeżdżali na rowerze ze skoczni. Powiedzieli - "Słuchaj Bartek, trzeba jeszcze laskę do tańczenia". A ten wymyślił - "W sumie Jagna nie ma co robić, może zatańczyć". Początkowo nie chciałam, ale w rezultacie było bardzo miło.

- Jak przygotowania do nowego sezonu?

- Wszystko jest w proszku. Nie mogę się porozumieć z Polskim Związkiem Snowboardu. Są problemy, ale nie chciałabym mówić na ten temat. Jest ciężko. Myślałam, że po olimpiadzie będzie łatwiej. Pomyliłam się.

- Wydaje się, że zaistnieć dziś w sporcie, to znaleźć pomocną dłoń wielu ludzi. Współpracujesz ze specjalistami od odnowy biologicznej, psychologiem, kilkoma trenerami.

- Miałam szczęście, że ci wszyscy ludzie zechcieli mi pomóc. Na dobry wynik zawodnika musi pracować sztab ludzi. Samemu się tego nie osiągnie. Nawet za naszymi małymi sukcesami kryje się więcej osób.

- W przypadku Małysza mówiło się o roli psychologa w jego przygotowaniach.

- Mnie również psycholog był potrzebny. Miałam problemy z odizolowaniem się od ludzi. Na zawodach krajowych spotykałam się z różnymi przykrościami. Ktoś np. przebijał mi opony w samochodzie, dobrze wiem kto. Odzywano się do mnie niezbyt miło, traktowano nieżyczliwie. Spotkania z psycholog, panią Marzanną Herzig ograniczały się do pracy nad tym, jak stworzyć wokół siebie barierę, aby podobne sprawy przestały mnie dotyczyć. Teraz potrafię sobie z tym radzić. Z samym startem nigdy nie miałam problemu. Byłam zawsze skupiona, nawet na wielkich imprezach skoncentrowana. Niektórzy więc chcieli mnie wyprowadzić z równowagi.

- Co składa się na trening snowboardzistki? Zajęcia na stoku, w siłowni, co jeszcze jest ważne?

- Główne przygotowania są ogólnokondycyjne. Jazda na desce to ostatni szlif. Największe poty wylewa się w siłowni, na stadionie, biegając po górach. Mam trening wysokogórski, szybkościowy i wytrzymałościowy czy szybkościowo - siłowy. Pracuję nad tym, by ciało było dynamiczne, szybkie i skoczne.
[-------]
- Puchar Kontynentalny, inaugurujący ubiegłoroczny sezon i kwalifikujący do olimpiady, odbywał się na chilijskim Pucon na wysokości 3200 m.n.p.m. Jak klimatyzujesz się w takich warunkach, jak reaguje organizm?

- Mimo, że mam silny organizm, ciekła mi krew z nosa. Trzeba się z tym liczyć przy ekstremalnym wysiłku, jakim są zawody sportowe, zwłaszcza jeśli odbywają się na tak znacznej wysokości. Po powrocie na niziny nadchodzi przypływ wielkiej siły. Krew jest gęściejsza, ma więcej czerwonych krwinek. Stąd większa energia. Celowo więc jeździmy w wysokie góry, aby mieć lepszą wydolność.

- Podczas olimpiady narzekałaś na jedzenie, że bez smaku, bez tłuszczu. Nie dbasz o kalorie?

- Głupotą jest odchudzanie się, głodzenie. Błędem jest też jedzenie chaotyczne. Rzeczywiście kalorii nie liczę. Jeśli chcę żyć i mieć energię do treningu, muszę jeść. Wiadomo, że nie jem wszystkiego.

- Stosujesz więc jakąś dietę.

- Tak. Nie tknę salcesonu czy flaków. Nawet gdy jestem głodna. Serio, podczas treningów i zawodów odstawiam rzeczy tłuste, ciężkostrawne. Wybieram potrawy z wysoką węglowodanów, lekkostrawne. Wracając do jedzenia na olimpiadzie, było tragiczne. Nawet truskawki miały toksyczny posmak. Typowy amerykański fast food.

- Wiadomo, najlepsza jest kuchnia mamy.

- Oczywiście! Mama gotuje wspaniale. Proste potrawy, delikatnie przyprawione. Lubię zwłaszcza jej żurek, zupę grzybową i pierogi z mięsem. trudno przywyknąć do życia w drodze po domowej kuchni. Na przykład od dziecka jestem przyzwyczajona do mleka prosto od krowy i nie smakuje mi to z kartonu.

- Nie można mieć wszystkiego, ale w sumie życie chyba Cię kocha?

- Zależy od której strony. Na pewno nie narzekam na nudę. Aż za dużo mam tego wszystkiego na głowie.

Rozmawiała
Monika Klimaczak
Shape

www.fit.pl