Trzykrotna mistrzyni świata w karate tradycyjnym specjalnie dla czytelników Fit.pl opowiada o swojej pasji i ulubionych dyscyplinach sportu.
fit.pl
2007-01-23 00:00
Udostępnij
Marta Niewczas
niewczas01Marta Niewczas to człowiek - orkiestra. Jest trzykrotną mistrzynią świata i siedmiokrotną mistrzynią Europy w karate tradycyjnym, ale ma też swoje studio pilatesa, uwielbia tenis ziemny i tańczy salsę. Mistrzyni, którą spotkaliśmy na Targach Mody Urody i Zdrowego Stylu Zycia, specjalnie dla czytelników Fit.pl opowiada o swojej pasji i ulubionych dyscyplinach sportu.

Ile tytułów mistrzowskich ma Pani już na swoim koncie?

- Trzykrotne mistrzostwo świata i siedmiokrotne mistrzostwo Europy w karate tradycyjnym.

Co trzeba zrobić, żeby mieć takie osiągnięcia?

- Przede wszystkim trzeba mieć pasję. Trzeba mieć fascynację tym, co się robi, trzeba to lubić, mieć charyzmę, charakter, umieć wyrzec się kilkunastu rzeczy i czuć się wiecznym studentem. Nigdy nie wolno wierzyć w to, że jest się najlepszym. I to jest moja recepta na sukces. Czasem zdarzało się tak, że coś wygrałam, wracałam do domu z poczuciem, że jestem najlepsza, a wtedy moja mama szybko sprowadzała mnie na ziemię (a trzeba przyznać, że jest w tym naprawdę dobra). Mam w sobie poczucie wewnętrznego dowartościowania. Cały czas mam świadomość, że moje mistrzostwo świata jest ważne jeszcze tylko dwa lata. Oczywiście będę się starała, żeby być w jak najlepszej formie i walczyć o najwyższe trofea, ale ma świadomość, że to nie wszystko, że życie toczy się dalej. Mój cel jest prosty – będę walczyć tak, żeby nie przynieść wstydu sobie i Polsce.

Kiedy najbliższe zawody?

- W kwietniu będą Mistrzostwa Polski, a później mistrzostwa Europy w Słowenii. Za kilka dni wyjeżdżam do Stanów, żeby tam trenować z reprezentacją i karatekami z całego świata.

niewczas02Celuje pani w najwyższe miejsce na podium?

- Przede wszystkim chciałabym wystąpić przyzwoicie. Staram się, by to, co robię, sprawiało mi frajdę. Strasznie lubię poziom adrenaliny na zawodach. Kiedy moją walkę obserwuje na przykład 10 tys. osób na widowni to jest niesamowite, wręcz mistyczne przeżycie. Czuję wtedy bagaż odpowiedzialności na plecach. Ale przede wszystkim, będę starała się, żeby wystąpić godnie, żeby nic mi się nie stało, żeby ta fajna fabuła mojego życia trwała dalej. Chcę się sprawdzić, ale nie chodzi o to, żeby wygrać za wszelka cenę. Realizuję się nie tylko jako zawodnik, ale również jako instruktor i jako trener. Jeden z moich uczniów zdobył niedawno brązowy medal na mistrzostwach Europy w karate tradycyjnym i jestem z tego bardzo dumna.

Co to jest karate tradycyjne?

- Karate tradycyjne to starożytna i piękna sztuka samoobrony bez broni. Opiera się w większym stopniu na wykorzystaniu możliwości całego ciała (synchronizacji oddechu, napięcia i rozluźnienia mięśni i dynamiki całego ciała), niż siły mięśni rąk i nóg.  Ćwicząc tę sztukę uzyskuje się wiarę w siebie, opanowanie i jasny osąd sytuacji. Jeśli korzystamy z technik, jakie daje nam karate tradycyjne, waga i wzrost przeciwnika przestaje mieć znaczenie. Karate zatem może nauczyć się każdy, niezależnie od wieku i siły fizycznej. Jest to system walki bezkontaktowy, to znaczy taki, który nie powoduje urazów. Jest to bardzo ważne, bo karate tradycyjne to nie jest tylko sztuka walki, sztuka samoobrony. Jest to przede wszystkim sztuka samodoskonalenia, która ma za zadanie wychowania młodego człowieka, nauczenia go pewnej jakości życia. To zupełnie inna filozofia życia od tej, którą obserwujemy na co dzień. Uprawiam tę dyscyplinę już od 17 lat, z tego ponad 12 lat w reprezentacji Polski. W tym czasie nie odniosłam żadnej kontuzji, nie stało mi się nic złego i czerpię z tego olbrzymią radość. Z tego wniosek, że jest to sztuka walki dla każdego – dla dzieci dla młodzieży, która przy okazji uczy szacunku do nauczyciela, do siebie, do innych i do życia. Karate tradycyjne ma w sobie mało agresji, nie leje się w nim krew i bardzo mi się to podoba.

Jak zaczęła się Pani przygoda z karate?

- Myślę, że tak samo jak w przypadku znakomitej większości ludzi, którzy uprawiają sztuki walki - zaczęło się od fascynacji Brucem Lee i aktorami z filmów o takiej tematyce. Chciałam robić coś ekstremalnego, coś czego nie robił jeszcze nikt w Rzeszowie na profesjonalnym poziomie. Powodów było zresztą wiele. Byłam lekko otyłym dzieckiem, a chciałem się podobać, więc szukałam dla siebie sportu. Poza tym pochodzę ze sportowej rodziny. Moi rodzice nie uprawiali może wyczynowego sportu, ale prowadzili sportowy tryb życia. Od maleńkości jeżdżę na nartach, gram w siatkówkę, koszykówkę i przyznam, że nawet nieźle sobie w tym radzę. Rodzice wysyłali mnie co roku na obozy sportowe, więc moja pasja, moje osiągnięcia nie biorą się znikąd. Rodzice zainwestowali we mnie, dali mi skrzydła, a ja teraz lecę.

niewczas03Walki, treningi, sędziowanie, praca instruktora, zasiadanie w Radzie Miasta… Jak pani znajduje na to wszystko czas?

- No, znalazłoby się tego trochę więcej, bo piszę jeszcze doktorat, pracuję na uniwersytecie, a przede wszystkim jestem matką dorastającego, 13-letniego syna, który wymaga uważnej opieki. Cóż, tajemnica tkwi w logistyce mojego życia – zawsze byłam osobą bardzo poukładaną. A nauczył mnie tego sport. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by nie być w tym lub innym miejscu, wszystko jest podporządkowane temu co jest dla mnie najważniejsze. Są różne priorytety w danym roku, np. w tym roku ważny jest dla mnie doktorat, więc na to również będę musiała znaleźć czas. A dzięki temu, że jestem znaną osobą, zostałam wybrana do Rady Miasta. Postrzegam to w kategoriach oddania pewnego długu Rzeszowowi, bo nie chodzi tu o pieniądze. Chcę spłacić dług mojemu miastu, bo tu się urodziłam, tu się kształciłam, tu mieszkam i tu mam przyjaciół. Nie należę do żadnej partii, jestem apolityczna, mam wrażenie, że nie mam ważnych wrogów, bo śledzę różne fora internetowe i chociaż ludzie wypowiadają się różnie, nie spotkałam się a jakimiś nieprzyzwoitymi opiniami. Więc myślę, że ludzie oceniają mnie pozytywnie.

A ma Pani na swoim koncie już jakieś sukcesy jako radna?

- Tak, zasiadam w radzie już drugą kadencję, a przez pierwsze cztery lata dużo się nauczyłam. Polityka samorządowa jest bardzo namacalna, bo każda decyzja, którą podejmujemy dotyczy bezpośredni nas. W tym roku zajmuję się tworzeniem strategii rozwoju sportu w Rzeszowie na najbliższe lata. Fantastyczna rzecz, jeśli chodzi o to, co miasto chce zrobić, jaką bazę chce zbudować, poprzez wspieranie nauczycieli, sportowców itp. To takie moje pierwsze dziecko, które już niedługo ujrzy światło dzienne. A wcześniej udało mi się m.in. zorganizować w Rzeszowie potężną imprezę – Mistrzostwa Europy, na które przyjechali zawodnicy z 27 krajów. I na dodatek udało się wywalczyć w moim rodzinnym mieście złoty medal. To było niesamowite uczucie. Hala, gdzie były rozgrywane zawody, wręcz pękała w szwach, przyszło pięć i pół tysiąca ludzi. To był absolutny odjazd. Na widowni siedziała moja mama, moi przyjaciele i wszyscy oglądali moją finałową walkę. Wszyscy ci, którzy dopingowali mnie przez wiele lat, mogli wreszcie zobaczyć zawody tej rangi na żywo. Walczyłam o to na kongresie na Malcie, by Rzeszów wygrał organizację tych mistrzostw i udało się, a na deser udało mi się wygrać, więc była to dla mnie niesamowita rzecz. Teraz już nikt nie mówi, że takie rzeczy są niemożliwe. Robię co mogę, żeby rozwijać sport i kulturę fizyczną w tym mieście. Traktuję to jako misję.

niewczas04Przyłapaliśmy Panią w chwili, gdy tańczyła Pani salsę. To pierwsze Pani kroki w tym tańcu?

- Hmm… Musze przyznać, że po karate jestem trochę kwadratowa. Niestety w sztukach walki nie można pływać, trzeba być twardzielem. Próbuję się dostosować do tej salsy, ale wychodzi mi… sami widzieliście. Tak, jak nigdy nie będę mała skośnych oczu i nie poznam do końca karate, bo jestem w tej dziedzinie tylko dobrym rzemieślnikiem, tak też jest z salsą. Nigdy nie będę Latynoską, nigdy nie będę ruszać tak figlarnie biodrami, ale myślę, że liczy się wola, intencja, to że dobrze się przy tym bawię i mogę robić coś innego. Mój mąż i tak mnie docenia i mówi, że jest nieźle, że wygląda to całkiem dobrze.

Staram się spróbować różnych rzeczy. Nie tylko karate, ale próbuję też pilatesa, czasem potańczę. Bardzo lubię Body Art, wszelkie spokojne formy ćwiczeń. W tym roku stworzyłam nawet swój własny program, który łączy w sobie elementy jogi, pilatesa i ćwiczeń z przyrządami. To wszystko przydaje mi się w sztukach walki – bo dzięki tym ćwiczeniom mam mocny brzuch, mocne ręce i mocne ciało.

Karate i pilates to dość nietypowe połączenie?

- Można powiedzieć, że jestem jak medal – mam dwie strony. Z jednej strony jestem spokojna i wrażliwa z natury, ale w środku drzemie we mnie siła, mam w sobie też ducha wojownika. Historia moich związków z pilatesem zaczęła się w Stanach Zjednoczonych. Od dobrych kilku lat jeżdżę tam na zgrupowania reprezentacji Polski w karate, byłam już tam siedem czy osiem razy. Jeżdżę do centralnego dojo, czyli sali treningowej, gdzie spotykają się karatecy z całego świata. Mam treningi dwa razy dziennie, więc pozostały czas chciałam jakoś wykorzystać. I któregoś razu podczas przygotowań do Mistrzostw Europy znalazłam studio Pilatesa i zafascynowało mnie to. Potem zrobiłam odpowiednie szkolenia, co roku zaglądam do innych studiów, żeby się rozwijać. Bo z pilatesem jest tak, że generalne zasady są takie same dla wszystkich, ale każdy instruktor wprowadza swoje własne elementy. Można powiedzieć, że jestem takim wiecznym studentem - kiedy mogę, uczę się czegoś nowego. Sztuki walki nauczyły mnie pokory i dlatego cały czas staram się uczyć.

Czy pilates pomaga w treningach karate?

- Na pewno. To, co daje pilates - mocne mięśnie wewnętrzne, spokój opanowanie, stabilność emocjonalna jest absolutnie niezbędna w sztukach walki. Zaraziłam pilatesem również reprezentację Polski. Kiedy tylko pozwala na to trener reprezentacji Polski, podczas zgrupowania z Spale czy w Zakopanem w centralnych ośrodkach przygotowań olimpijskich o siódmej rano ćwiczymy systemem Pilatesa, żeby obudzić w sobie chęć do życia i dodać sobie trochę energii, bo o siódmej rano nie każdy ma ochotę walczyć. I wtedy pilates jest dla nas ratunkiem.

Gdyby nie została Pani zawodniczką karate, kim Pani by została?

- Może tenisistką? Tenis ziemny jest moją drugą pasją i myślę, że byłabym dobrą zawodniczka. Gdyby kiedyś, w odpowiednim momencie ktoś podał mi rękę, gdybym trafiła do dobrej szkoły, to kto wie? Gram w tenisa codziennie, sprawia mi to dużą frajdę, lubię to i myślę, że byłabym dobrą tenisistką. Ale przede mną jeszcze całe życie i dużo przede mną. Może jeszcze kiedyś wystartuję  w jakimś turnieju?

Rozmawiali: Tomasz Kolasa i Emilian Kuleta

Zdjęcia: www.niewczas.com
www.fit.pl