Nasz najlepszy kulturysta, dwukrotny mistrz świata potwierdza swoją formę dobrymi startami
fit.pl
2008-04-02 00:00
Udostępnij
Robert Piotrkowicz: jestem w formie
robert piotrkowiczNasz najlepszy w ostatnim czasie kulturysta potwierdza swoją formę. Na prestiżowych zawodach Arnold Classic w Columbus zajął drugie miejsce, a ostatnio na kulturystycznym turnieju z cyklu Elite Tour w Nowej Zelandii był niepokonany. Pewnie jeszcze wiele razy zobaczymy go na podium, bo mistrz jest w rewelacyjnej formie, a w najbliższych miesiącach czeka go kilkanaście turniejów.
Z Robertem Piotrkowiczem rozmawialiśmy tuż po jego powrocie z nowej Zelandii.

Na prestiżowych zawodach Arnold Classic w Columbus zajął Pan drugie miejsce. Ostatnio w Nowej Zelandii, pierwsze. Wygląda na niezłą passę. Te wygrane pewnie motywują do pracy?

– Chętnie startuje w zawodach, a wynik? Po prostu interesują mnie najwyższe lokaty, ale czy to jest pierwsze miejsce, czy trzecie, to nie ma już takiego znaczenia. Ważne, żeby dobrze się zaprezentować, uzyskać maksymalną formę na danych zawodach.

Czy trudno wygrać takie zawody?

– To zależy od klasy, od tego, jakim się jest zawodnikiem. Jeżeli nie ma się specjalnych braków, a ma się harmonijną sylwetkę, masę mięśniową odpowiednią do wzrostu, to nie ma wielkich problemów. Tym bardziej, że jestem dwukrotnym mistrzem świata, więc jestem zauważany przez sędziów. Nie ma takiej możliwości, żeby pominęli mnie w przydzielaniu tych najwyższych lokat. Poza tym nigdy nie wychodzę w złej formie, tak że zawsze zajmuję jakieś wysokie lokaty.

Trafił Pan na lutową okładkę prestiżowego magazynu Sport Review. Pewnie rywale poczuli duży respekt?

– Niespecjalnie. Już od 2006 roku, gdy pierwszy raz zostałem mistrzem świata, liczę się w czołówce europejskiej i światowej amatorów. Myślę, że rywale zwykle patrzą na mnie jak na pretendenta do tych wysokich lokat. Czy jestem na okładce, czy nie, to nie ma wielkiego znaczenia. Oczywiście, fajnie być na okładce, bo to zawsze jest jakiś prestiż i docenienie zawodnika, potwierdzenie, że jednak liczy się w środowisku.

Jak ocenia Pan poziom kulturystyki w USA i Nowej Zelandii? Czy tamtejsze style treningu różnią się od polskiego?

– Trudno mi powiedzieć, bo ćwiczyliśmy tylko we własnym gronie – z zawodowcami ze Stanów. Właściwie te treningi przed samymi zawodami są zupełnie inne niż takie w sezonie przygotowawczym, czy ogólnie kilka tygodni przed zawodami. Polegają na czymś zupełnie innym. Trudno wnioskować, jak kto trenuje, ale myślę, że wielkich różnic nie ma. Mimo, że są to odległe kraje. Tam też zawodnicy prezentują wysoki poziom, z tym, że im dużo łatwiej zostać zawodowcem, bo wystarczy mieć odpowiednią masę mięśniową i wyrazić chęć przejścia na zawodowstwo.

A jak zostać zawodowcem w naszym kraju?

– W Polsce trzeba już prezentować odpowiedni poziom. Trzeba mieć większe sukcesy w kulturystyce amatorskiej i jest to dosyć kosztowne. Zawodnikowi samemu ciężko przeznaczyć 5 tysięcy euro na kartę zawodowca, więc musi mieć już jakiegoś sponsora. A sponsora zyskuje się, jak już odnosi się jakieś sukcesy na arenie przynajmniej europejskiej, bo sukcesy na scenie polskiej to jeszcze trochę za mało.

robert piotrkowicz01Czy to dlatego wielu polskich zawodników mówi, ze kulturystyka to niewdzięczny zawód, bo trzeba dużo zainwestować, a efekty (np. nagrody) są takie sobie?

– Niezupełnie. Już od mniej więcej trzech lat sytuacja trochę się zmieniła. Można zarabiać na kulturystyce amatorskiej i to całkiem nieźle. Z tym, że trzeba już reprezentować poziom europejski. Nie wystarczy być pięciokrotnym Mistrzem Polski, bo z tego żadnych profitów nie ma. To tylko jakiś tam prestiż. Ja na przykład nie planuję w najbliższej przyszłości startów w Mistrzostwach Polski, bo to niewiele daje, a jest dosyć kosztowne. Wolę przygotowywać się do innych imprez, gdzie można zarobić jakieś pieniądze, które przynajmniej zwrócą koszty przygotowania i może jeszcze coś zostanie. Zarobić można, bo tych zawodów jest stosunkowo dużo. W zeszłym sezonie startowałem 23 razy i w każdych z nich coś można było wygrać. Ale tylko ci najlepsi mogą coś z tego wyciągnąć, bo miejsca poza czołówką to są już śmieszne pieniądze. A jeśli ma się sponsora, który ułatwi przejście na zawodowstwo, można już walczyć o poważniejsze nagrody. Z tym, że już wtedy kończy się opieka związku sportowego i stypendium.

Udało się Panu spotkać Arnolda Schwarzeneggera, na firmowanych przez niego zawodach?

– Tak widziałem go na żywo, na finale zawodowców, gdzie dość dużo się udzielał. Widziałem go też na kulturystycznych expo.

Ale osobiście nie udało się zamienić słowa?

– Osobiście nie, bo ciężko komukolwiek się do niego dostać. Zawsze otacza go duże grono ochroniarzy, także nikt przypadkowy na pewno nie poda mu ręki. Chyba, że on sam wyrazi taką chęć i podejdzie do zawodnika.

Chciałby Pan pójść w jego ślady? Film lub może polityka?

– Jakoś niespecjalnie w tę stronę. Zawsze ceniłem Schwarzeneggera jako aktora filmów akcji. Wiadomo: jego sylwetka w czasach, w których on startował była wielkim objawieniem. Ale ogromnym wzorem do naśladowania dla mnie nie jest. W ogóle nie mam sprecyzowanych wzorców, które chciałbym naśladować.

Jakie ma Pan teraz plany? Gdzie będziemy mogli Panu kibicować?

– Już za kilka dni są zawody w Szwecji i dalej, co tydzień aż do połowy czerwca. Potem będę miał przerwę około dwóch miesięcy, po której zaczyna się cykl jesienny. Łącznie z Mistrzostwami Świata, które będą w tym roku w Bahrajnie, będzie około 15 imprez.

Trzymamy kciuki i życzymy powodzenia!

Rozmawiał Łukasz Pęksyk
www.fit.pl