„Życie w biegu” – ten zwrot robi zawrotną karierę od co najmniej kilkunastu lat. Do niedawna powiedzenie to uznawane było wręcz za synonim nie mniej popularnego słowa – „sukces”. Można by powiedzieć – „konieczności dziejowe”, przynajmniej dla społeczeństw znajdujących się w fazie przyspieszonej modernizacji i radykalnych przemian ustrojowych. Kto nie jest w stanie dotrzymać kroku biegowi codzienności, przegrywa?
fit.pl
2015-03-04 00:00
Udostępnij
Zen, czyli uniwersalna siła spokoju

Chaos nie jest dobrym środowiskiem do tego, by żyć, dlatego niezależnie od tego, w jakim kręgu kulturowym funkcjonujemy, zawsze próbujemy ów chaos okiełznać i znaleźć przewodnika, który wyprowadzi nas z miejsca, które poprzez swoją chaotyczność hamuje, przydusza i ogranicza.

Pragniemy głębokiego oddechu, przestrzeni, jasności i poczucia bezpieczeństwa, które jednocześnie wyzwoli w nas pokłady twórczej energii. W chaosie rzeczywistości coraz bardziej odczuwamy potrzebę odnalezienia siebie i swoich pogubionych w zakamarkach różnych czasów: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego, myśli…

 

„Wielkie pytanie” i codzienność. Egzotyczne Zen?

Jeśli czytając pierwsze akapity tego tekstu, choć na chwilę poczuliśmy, że zdarzało się nam zastanawiać nad sensem biegu codzienności, tak naprawdę postawiliśmy sobie jedno z tzw. „wielkich pytań” – kluczy różnych systemów filozoficznych, głównie kojarzonych ze Wschodem.

Gdy pojawi się teraz słowo Zen – większości z nas wyświetli się przed oczami wyobraźni jakiś egzotyczny i skądinąd pociągający dla wychowanego w zachodnim stylu człowieka obrazek, z pięknymi pagodami w tle, mnichami buddyjskimi, mantrą, medytacją, pozycją lotosu itd.


Jednych taka „estetyka” zachęci i to do tego stopnia, że zaczną negować swoje dotychczasowe doświadczenie, stając się bardziej „wschodni” niż ludzie, którzy wychowali się w Chinach, Indiach, Wietnamie czy w Japonii. Drudzy z góry uznają, że temat jest „egzotyczny”, obcy, na tyle, by w ogóle nie zaprzątać nim sobie głowy. Szkoda!

Nie tylko tych drugich, ale też pierwszych. Zen, czyli w wolnym tłumaczeniu – „spokojny umysł” – bierze swą siłę z ciszy, pokory i skupienia nad człowiekiem w świecie i światem w człowieku (czy szerzej – każdym stworzeniu, które ma do przejścia swoją ścieżkę, przynależną jego naturze i która jest jednocześnie częścią wszechświata, sensu, Prawdy Najwyższej, głównej Drogi – tao).

Zen zachęca do akceptacji, nie do negacji, a wszystko to powinniśmy opierać na swoim doświadczeniu. Zen nie wyklucza możliwości korzystania z rad mędrców, czy jak dziś byśmy powiedzieli – różnego rodzaju trenerów i coachów – skupia się jednak na tym, co najważniejsze, a czego nikt za nikogo nie wypracuje – najpierw sami musimy poczuć potrzebę szukania sensu, zadania sobie pytań „bazowych”, by stwierdzić, że tak naprawdę odpowiedź jednoznaczna jest niemożliwa i by poczuć uzdrawiającą moc stwierdzenia – „nie wiem”. Nie jest to rezygnacja, Zen nie ma też nic wspólnego z nihilizmem czy egotyzmem.

Przypomina podstawowe prawdy – „tylko, gdy kochasz siebie, jesteś w stanie kochać innych i inni mogą kochać ciebie”. Skądś to znamy? Nie wydaje się nam to stwierdzenie szczególnie odkrywcze?

I tu dochodzimy do sensu prawidłowego odczytywania filozofii Zen, która nie dzieli tak naprawdę świata na różne porządki – „wschodni” i „zachodni”. Przeciwnie – uznaje jedność ludzkiego doświadczenia, w różnych tego przejawach.

Dlatego nie zmącajmy energii swojej i innych, usilnie dzieląc, porównując i … negując (co bardzo przytłacza i krępuje, sprawia, że nie możemy żyć w pełni, wciąż ograniczając się porównaniami, narzuconymi z zewnątrz gotowymi wzorcami, formułami, tym wszystkim, co Zen nazywa przesądami i uprzedzeniami).

Zen uczy dystansu do siebie, z czego bierze swój początek pogoda ducha, poczucie humoru i afirmacja – akceptacja siebie, swojego świata i swojej… niewiedzy!

Przyznajmy, choć to wszystko wydaje się tak oczywiste, że rzadko traktujemy te przymioty z należytym uznaniem. Wystarczy wyjść rano z domu, zanurzyć się w chaotycznym rytmie życia, by wieczorne rozważania nad sensem życia, „sączone” leniwie przy ulubionej muzyce albo w błogiej ciszy, uznać za co prawda miłą, ale niemal dziecinnie śmieszną mrzonkę…

Jasny, czysty umysł (jedna z najważniejszych kategorii w filozofii Zen), którego błogosławiącą moc mogliśmy poczuć choć przez chwilę, doznając w mgnieniu oka oświecenia, czy tzw. satori, dającego szczęście poczucia absolutnej jedności ze wszystkim, z wszechświatem, bez podziału na „ja” i to co poza mną… zazwyczaj szybko przegrywa z tym, co nazywamy racjonalnością.

Być może dlatego tak często (paradoksalnie) popadamy ze skrajności w skrajność. Negujemy „z góry” albo bezwzględnie akceptujemy. Z pewnością wiedzie nas do tak radykalnych rozwiązań głęboko zakorzeniona, a nie do końca uświadomiona w codziennym, „zabieganym” i jak to mówimy „zwykłym” życiu, potrzeba znalezienia głównego wątku, który wyprowadzi nas z chaosu.

Owszem, wątek można znaleźć, ale jeśli go nie wypracujemy sami, ów wątek będziemy też często gubić. Zbyt dynamicznie zmieniająca się sinusoida myśli i towarzyszących im odczuć, uczuć, nakręca znów ten stan, który niszczy pokój ducha, rozbija harmonię i bywa, że zniecierpliwionym ruchem burzy ułożone już niemal puzzle.

Co zrobić, żeby wciąż nie wracać do punktu wyjścia i nie marnować tak cennego dobra, jakim jest czas, na kolejne powroty do chaosu, kradnącego nam naszą teraźniejszość, czyli według Zen, jedynie „żywą” i ważną dla nas rzeczywistość?

 

Pustka. Teraźniejszość. Medytacja

Jak odzyskać siebie i orientację w świecie swoich myśli, będących wynikiem naszego życiowego doświadczenia? Jak wypracować swoją niezależność, również wobec różnych mód, w tym związanych ze sposobem postrzegania świata?

Nie możemy być „po brzegi” przepełnieni tym, co być może przypadkowo „wlało” się do naszych myśli, często nieproszone, ale występujące w „roli” czegoś oczywistego i akceptowalnego przez środowisko, w którym się wychowaliśmy i to, w jakim aktualnie funkcjonujemy.

Jeśli chcemy być szczęśliwi, musimy zachować… pustkę. W zachodnim myśleniu słowo to budzi skojarzenia pejoratywne, filozofia Zen uznaje natomiast pustkę za stan czystości umysłowej, przestrzeni, która jest wolna, może być zatem potencjałem, czymś, co będzie w stanie przyjąć różne możliwości.

Człowiek pusty to ktoś, kto nie jest obciążony stereotypami, przesądami i uprzedzeniami, a dzięki rozwijaniu cnoty uważności, będzie w stanie odpowiednio reagować na pojawiające się „tu i teraz” możliwości. Im bardziej będzie uważny, tym większa szansa również na rozważność i właściwe (zgodne ze sobą i w harmonii ze światem) reagowanie na pojawiające się sytuacje, które przecież towarzyszą nam niemal ciągle na naszej drodze.

Sytuacja to nie co innego jak reakcja (skuteczna i szybko podjęta) na daną akcję, co może np. pozwolić efektywnie komuś pomóc, zażegnać niebezpieczeństwo albo zidentyfikować dobrą dla nas myśl, dzięki której np. lepiej i w pełni wykonamy swoją pracę.

Uważność, rozwaga i zaangażowanie w czas teraźniejszy (jedynie żywy, przeszły i przyszły nie mają w sobie takiego potencjału, a często to właśnie na nich niepotrzebnie skupiamy zbyt wiele myśli) pozwala wyzwolić w nas twórczą siłę.

Niezależnie jaką pracę wykonujemy, wielowiekowa mądrość Zen przekonuje nas, że najważniejszym elementem „sukcesu” jest pełne zaangażowanie w czynność, której się poświęcamy. Przyniesie to dobre owoce – dla nas i dla innych. Angażując się w twórcze działanie, ćwiczymy się jednocześnie we własnej skromności, rozumiejąc sens pracy, wysiłku i doskonalenia się.

zenNie osiągniemy tej harmonii myśli i działania bez wyjścia od stanu twórczej pustki – innymi słowy – nadmierne przeświadczenie o doskonałości „zastanych” wzorców (ww. przesądy i uprzedzenia) nie da nam szans na indywidualne przepracowanie danej kwestii. Zatrzymamy się jedynie na bezwładnym przyjęciu takiego „dogmatu”, z góry przekreślając możliwości własnej, indywidualnej percepcji i rozumowania.
Konieczne jest więc zachowanie zdrowego dystansu do tej rzeczywistości, z której się przebudzamy, by zauważyć, że jest częścią tao – niewytłumaczalnej, ale wpływającej na każde istnienie Drogi.
Aby nie gubić nowo rozpoznanych wątków, musimy wypracować praktykę efektywnie „odżywiającą” jasność i uważność umysłu. Tym właśnie jest medytacja.

Medytowanie kojarzymy z pozycją lotosu, siedzącą (tzw. praktyka zazen – siedzący zen). Rzeczywiście, tak może „wizualnie” prezentować się to ćwiczenie. Ważny jest jednak przede wszystkim cel, jeśli nie uświadomimy sobie tego, czemu ma służyć ta praktyka, nawet najlepsza „technika” nie przyniesie należnego skupienia, a to ono właśnie prowadzi do realizacji założonego celu, czyli utrzymania umysłu w stanie optymalnej uważności i jasności.

Co za tym idzie – ćwiczymy też kontrolę procesu myślenia (jest to jedna z podstawowych definicji samego Zen). Jasny umysł jest zgodny z koncepcją twórczej pustki, jako taki jest w stanie przyjmować różne nowe myśli i koncepcje.

Tak „wyćwiczony” umysł jest jak to zwykliśmy mówić – „bystry” i chłonny, przygotowany do szybkiego reagowania na zmieniające się okoliczności. Medytacja pozwala (dzięki koncentracji myśli na jednym punkcie) odświeżać umysł i zachowywać go w tym stanie, co wyzwala świadomość i daje szanse na głębsze przeżywanie chwil, z których składa się życie.

Z czasem, medytowanie „włącza” się samoistnie, nie jest już tylko związane z zachowaniem pozycji siedzącej i koncentrowaniu się na wykonaniu tego rodzaju ćwiczenia. „Wygimnastykowany” i świadomy umysł nadąża za sytuacją i wspiera nas w życiu (m.in. w podejmowaniu decyzji).

Surowa, prosta i zarazem odkrywająca przed „człowiekiem poszukującym” zupełnie nowe, a tak naprawdę istniejące w nim immanentnie perspektywy poznania, filozofia Zen, mogła się stać tak popularna nie tylko na Wschodzie, ale również w zachodnim kręgu kulturowym dlatego, że nie jest ideologią.

Choć filozoficzni „puryści” uważają, że nie jest odpowiednie oddzielanie stylu myślenia Zen od bazy religijnej, jaką jest buddyzm, to jednak da się zauważyć istotne różnice np. między Zen a np. buddyzmem tybetańskim.

Zen „obywa” się niemal całkowicie bez ceremoniału i obrzędowości. Dzięki temu jest w stanie ożywiać umysły ludzi wychowanych w różnych kulturach i dawać im nie co innego, tylko po prostu natchnienie do bardziej świadomego, „własnego” i „niepodrabialnego” życia – bez czego osiągnięcie szczęścia nie jest możliwe.

Autor: http://www.profesjonalne-pozycjonowanie.pl/